Ks. Stanisław Mlyczyński (1968-2002)

Krótka biografia
KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERAKs. dr Stanisław Mlyczyński, syn Mikołaja i Anieli Rosiek, urodził się 21 września 1929 roku w Przydonicy. Po ukończeniu szkoły średniej w Nowym Sączu wstąpił do Seminarium Duchownego w Tarnowie. Święcenia kapłańskie otrzymał 9 maja 1954 r. z rąk bpa Karola Pękali. Następnie pracował w charakterze wikariusza w następujących parafiach: Czarny Potok (od 23.09.1954), Jadowniki Podgórne (od 24.08.1959) i Limanowa (od 1.08.1964).
W latach 1968-1992 był proboszczem w parafii Borzęcin Górny. Spełniał również różne funkcje w dekanacie Radłów: najpierw notariusza, następnie wicedziekana i dziekana.
W dniu 20.12.1991 roku otrzymał od Biskupa Tarnowskiego godność kanonika honorowego Kapituły Katedralnej w Tarnowie. Z kolei w roku 1992 został mianowany proboszczem w parafii pw. NSPJ w Tarnowie oraz dziekanem dekanatu Tarnów-Wschód. Po przejściu na emeryturę (19.08.2000) pozostał na dotychczasowej placówce podejmując obowiązki penitencjarza.
Zmarł 4 listopada 2002 r. Został pochowany na cmentarzu parafii pw. NSPJ w Tarnowie. Uroczystościom pogrzebowym przewodniczył bp Wiktor Skworc.

Oprac.: ks. Adam Nita (źródło: Currenda styczeń-marzec 2003)

Wspomnienie o śp. ks. dr Stanisławie Mlyczyńskim – Ks. Piotr – M. Gajda

Śp. ks. dr Stanisław Mlyczyński następca ks. infułata Stefana Dobrzańskiego na stanowisku proboszcza parafii NSPJ w Tarnowie na Grabówce w latach 1992-2000 pochodził z wielodzietnej, pobożnej rodziny i małżeństwa Mikołaja (+1975) i Anieli z Rośków (+1986), którzy utrzymywali się z ciężkiej pracy swoich rąk w niewielkim gospodarstwie rolnym. A mieli dla kogo pracować, bo w ich związku małżeńskim przyszło na świat dziewięcioro dzieci (pierworodna Maria zmarła we wczesnym dzieciństwie). Stanisław urodził się 21 września 1929 roku w Przydonicy, wówczas w dekanacie czchowskim. Z tej rodziny Pan Bóg powołał do kapłaństwa dwóch synów: Stanisława i Franciszka oraz do życia zakonnego w Zgromadzeniu Sióstr Służebniczek Bogurodzicy Dziewicy Niepokalanego Poczęcia (dębickich) dwie córki: Zofię i Apolonię. Stanisław ukończył szkołę podstawową w rodzinnej wiosce. Musiał być bardzo uzdolnionym uczniem, skoro jako pierwszy z Przydonicy ukończył – w I Liceum ks. Jana Długosza w Nowym Sączu – szkołę średnią i otrzymał świadectwo dojrzałości. W ślady brata poszedł również o 7 lat młodszy Franciszek (*1936).
Dzieci w rodzinie Mlyczyńskich – podobnie jak w innych rodzinach w Przydonicy – od najmłodszych lat były wychowywane w duchu wiary, w cieniu kościoła i pod opieką Matki Boskiej z Dzieciątkiem „Pocieszenia”, której barokowy obraz od ok. połowy XVII wieku odbiera cześć w parafialnej świątyni, zewnętrznie wprawdzie ubogiej, ale bogatej w pobożność dzięki przekazywanemu z pokolenia na pokolenie kultowi do Różańcowej Pani. Ks. Franciszek wspomina, jak to mama prowadziła ich, jako dzieci, na uroczystości odpustowe do kościoła i jak razem z nią na kolanach obchodzili ołtarz z obrazem Matki Bożej. Każde z dzieci, za przykładem i zachętą rodziców, oddawało się pod opiekę Najświętszej Dziewicy poprzez włączenie się do Bractwa Szkaplerza i Bractwa Różańca świętego.
Według relacji ks. Franciszka, dla Stanisława, w okresie jego dzieciństwa i szkolnych lat, wzorem kapłana i najprawdopodobniej źródłem kapłańskiego powołania, był ówczesny przydonicki proboszcz (1930-1945) ks. Ignacy Konieczny. W kilka lat po jego przedwczesnej śmierci, Stanisław – ze świadectwem maturalnym w ręku – zgłosił się do Seminarium Duchownego w Tarnowie. Był gorliwym klerykiem. Ks. Franciszek wspomina, jak w czasie wakacji brat codziennie po południu udawał się do kościoła na nawiedzenie Najświętszego Sakramentu. Po ukończeniu studiów filozoficzno teologicznych w 1954 r. diakon Stanisław przyjął w katedrze tarnowskiej święcenia kapłańskie z rąk biskupa pomocniczego Karola Pękali – wikariusza generalnego, chorego wówczas biskupa diecezjalnego Jana Stepy. Za ks. Stanisławem do kapłaństwa z Przydonicy poszło siedmiu chłopców: dwóch w naszej diecezji i pięciu w instytutach zakonnych. Obecnie jeden – Andrzej Kmiecik (krewny księży Mlyczyńskich) jest w tarnowskim Seminarium Duchownym, po obłóczynach .
Ksiądz Stanisław swoją pracę duszpasterską rozpoczął i zakończył w parafii NSPJ w Tarnowie na Grabówce: tu został skierowany zaraz po święceniach kapłańskich na kilka tygodni tzw. praktyki duszpasterskiej, tu zapoznał się bliżej z ks. proboszczem S. Dobrzańskim, który prosił biskupa J. Stepę o pozostawienie dobrze zapowiadającego się neoprezbitera na dłużej w charakterze wikariusza, ale biskup nie przychylił się do tej prośby. Opatrzność Boża sprawiła jednak, że ks. Stanisław powrócił na Grabówkę na stałe – już nie w charakterze wikariusza, ale „własnego pasterza” – lecz dopiero w 1992 roku, po rezygnacji ks. Stefana z probostwa.
Ks. S. Mlyczyński pracował jako wikariusz w parafiach: Czarny Potok, Jadowniki Podgórne i Limanowa (kościół pw. Matki Bożej Bolesnej). W latach 1968-1992 duszpasterzował – jako proboszcz – w parafii Borzęcin Górny, w dekanacie radłowskim, w którym pełnił kolejno funkcje: notariusza, wicedziekana i dziekana. W 1991 r. biskup diecezjalny zamianował go kanonikiem honorowym Kapituły Katedralnej w Tarnowie, a rok później proboszczem parafii Najświętszego Serca Jezusowego oraz dziekanem dekanatu Tarnów-Wschód.
W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na Maryjną pobożność, która cechowała ks. dziekana Stanisława. Wyniósł ją z parafii rodzinnej i z rodziny generacyjnej; umocnił ją w okresie wikariatu w Maryjnej parafii w Limanowej, a następnie przez prowadzenie parafii pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Borzęcinie. Codziennie odmawiał różaniec; nosił go niemal w każdej ze swoich sutann i płaszczy. Nigdy nie rozstał się z nabożeństwem do Matki Boskiej, czczonej w parafii jego urodzenia. Do Przydonicy przyjeżdżał razem ze swoim bratem ks. Franciszkiem na groby swoich rodziców, zwłaszcza z okazji rocznicy ich śmierci. W ostatnich latach, szczególnie od czasu, gdy proboszczem został ks. mgr Janusz Szczypka (1994), ks. Dziekan na jego zaproszenie coraz częściej brał udział w uroczystościach odpustowych w Przydonicy. Cieszył się rozwojem Maryjnego kultu w swojej rodzinnej parafii oraz inicjatywą nowego proboszcza wybudowania kościoła-sanktuarium Matki Boskiej Pocieszenia. Ks. Stanisław udzielał tej inicjatywie duchowego i materialnego wparcia: opowiedział się za tym, by Pasterz Kościoła Tarnowskiego mimo trudnych warunków ekonomicznych w kraju zezwolił ks. Januszowi na tę budowę. Ks. Franciszek jest świadkiem, iż ks. Dziekan finansowo wydatnie wspomagał swoich rodaków w tym trudnym i odważnym przedsięwzięciu; przekazał im też pewną ilość materiałów budowlanych. Dobrze to oddziaływało na podtrzymanie zapału parafian do budowy sanktuarium. W jesieni 2002 roku zostało ustalone, że ks. kanonik Stanisław w 2003 roku podczas odpustu parafialnego w Przydonicy na Matkę Bożą Różańcową (w I niedzielę października) będzie przewodniczył uroczystej sumie i wygłosi słowo Boże na wszystkich Mszach św. Okazało się jednak, że ludzkie plany nie muszą się zgadzać z planami Bożymi.
Ks. S. Mlyczyński wpisał się mocno w historię parafii Borzęcin i w serca wielu mieszkańców tej miejscowości, gdzie był proboszczem w latach 1968-1992. Przedstawicielka parafii, p. Stanisława Bratko, w swoim przemówieniu pożegnalnym przy trumnie ks. Stanisława m.in. powiedziała: „Przez 24 lata pracowałeś dla nas z wielkim poświęceniem. Oddawałeś nam swój zdolny umysł, swoje utalentowane usta i swoje zdrowie. Pięknie spełniałeś misję jaką powierzył ci Bóg. Nie szczędziłeś siebie, aby nam okazać Bożą miłość i aby nas prowadzić ku niebu. W naszych umysłach i sercach ciągle brzmią słowa niezapomnianych homilii, które głosiłeś do nas, a dziś głosisz ją szczególnie. Na co dzień żyłeś naszymi potrzebami i troskami. Byłeś dla nas serdeczny jak ojciec, bliski, pochylający się nad ludzką biedą, służący chętnie radą, współczujący, delikatny i uczynny aż do zapomnienia o sobie”. Następnie wyliczyła szereg materialnych dokonań, za które borzęcińscy parafianie są byłemu proboszczowi głęboko wdzięczni: przystosowanie prezbiterium do soborowych wymogów, budowa plebani, wymiana dachu na kościele parafialnym i na kaplicy (w Łazach), nowe ogrodzenie i uporządkowanie terenu wokół Domu Bożego. Wypowiedziała znamienne słowa: „Dziękujemy Ci za to, że byłeś dla nas Bożym ogniwem w łańcuchu wspaniałych kapłanów, którymi obdarza nas Bóg… Stoimy bezradni przy Twojej trumnie a zarazem zaszczyceni, że połowę swego kapłańskiego życia oddałeś naszej parafii w Borzęcinie, ale serce oddałeś nam całe”. P. Stanisława zakończyła swoje przemówienie słowami: „Zachowamy o Tobie wdzięczną pamięć… Niech dobry Bóg obdarzy Cię wiecznym szczęściem. Odpoczywaj w Panu. My zaś gorąco prosić będziemy Patronkę naszej parafii Matkę Bożą Borzęcińską o to, by Twoja długoletnia praca wydawała obfite owoce”.
W parafii NSPJ na Grabówce, ks. S. Mlyczyński objął duszpasterstwo w charakterze „własnego pasterza”, po przejściu na emeryturę ks. infułata S. Dobrzańskiego – w 1992 roku. Na tym stanowisku pracował osiem lat. Przychodząc do Tarnowa cieszył się uznaniem jako wytrawny katecheta i odpowiedzialny wizytator nauki religii, a także jako dobry homileta-kaznodzieja. Na stanowisku proboszcza w parafii Serca Bożego okazał się gorliwym duszpasterzem oraz roztropnym i zaradnym gospodarzem. W wypełnianiu obowiązków proboszczowskich i dziekańskich był niezwykle dokładny i sumienny. Troszczył się o schludność, czystość i elegancję. Dla księży wikariuszy był bardzo życzliwy i po ojcowsku wyrozumiały. Wobec władzy diecezjalnej lojalny. Nie mógł jednak podjąć i zrealizować większych inwestycji na rzecz parafii Serca Bożego, gdyż – z polecenia władzy diecezjalnej – Grabówka nadal wspomagała budowę kościoła bł. Karoliny poprzez oddawanie składki na tacę z jednej niedzieli każdego miesiąca . Dopiero w 1997 ksiądz proboszcz Stanisław uzyskał zwolnienie na stałe od przekazywania tych składek wspólnocie parafialnej bł. Karoliny .
Po osiągnięciu 70 lat życia w 2000 roku i zwolnieniu ze stanowiska proboszcza (i dziekana), ks. kanonik Stanisław podjął posługę penitencjarza – spowiednika w kościele Serca Bożego. Wiele godzin spędzał w konfesjonale oraz na adoracji Najświętszego Sakramentu. Pan Bóg powołał go do siebie niespodziewanie w dniu 4 listopada 2002 roku. Spełniło się i na nim znane powiedzenie: „repentina mors, sacerdotum sors” – „nagła śmierć, to los kapłanów”. Uroczystość ostatniego pożegnania odbyła się w kościele NSPJ na Grabówce w dniu 7 listopada 2002 roku. Wzięła w niej udział nadzwyczaj duża liczba parafian, sióstr zakonnych i kapłanów (ok. dwustu), pod przewodnictwem Pasterza Diecezji Biskupa Wiktora Skworca. Ks. Stanisław został pochowany na cmentarzu parafialnym w Tarnowie-Rzędzinie; spoczął obok swojego poprzednika ks. inf. S. Dobrzańskiego.
Zmarłemu Duszpasterzowi za jego dokonania – w pogrzebowej homilii – w ciepłych słowach podziękował jego następca – ks. proboszcz dr Stanisław Sojka i – na zakończenie Mszy św. pogrzebowej – sam Biskup Ordynariusz Wiktor Skworc. W imieniu parafian z krótkim przemówieniem wystąpił p. Tadeusz Duda, który m.in. powiedział: „Kiedy umiera bliski, kochany człowiek, budzą się wspomnienia… i dzisiaj, stojąc przed tą trumną, przeniknięci żalem słyszymy Twój głos – głos Twoich kazań, którymi utwierdzałeś nas w wierze, przenikałeś ludzkie serca, kruszyłeś te najbardziej zatwardziałe i przywracałeś je Bogu (…). Twoje życie to służba Bogu i człowiekowi, to realizacja przykazania miłości bliźniego. Dzisiaj, pamiętając o Twoich dokonaniach, składamy Ci hołd i podziękę…”.
Ks. Franciszek Mlyczyński – w swoim „podziękowaniu” przy trumnie, powiedział m.in.: „Mój śp. brat nieraz mówił, że podjęty przez niego na emeryturze trud penitencjarza był bardzo owocny, bo w konfesjonale mógł jednać z Bogiem także takich penitentów, którzy do sakramentu pokuty i pojednania nie przystępowali od wielu lat. W dniu swojej śmierci również wyspowiadał kilka osób. Nic więc dziwnego, że parafianie odwzajemniali jego ofiarność swoim odnoszeniem się do niego. Szczególne wyrazy wdzięczności okazywali mu w dniach poprzedzających pogrzeb. Trumny z jego śmiertelnymi szczątkami, po przeniesieniu do kościoła, nie pozostawili samej nawet na chwilę. Przeszło obok niej setki, setki parafian, wielu spośród nich w geście pożegnania kładło rękę na trumnie, inni całowali stułę opasującą trumnę, na znak podziękowania…”. Stwierdził też ks. Franciszek, że śp. ks. Stanisław wobec swojego poprzednika – ks. Stefana – „pełnił posługę pielęgniarza, by choremu osłodzić ból i cierpienie”. Pan Bóg wynagrodził mu to w ten sposób, że kiedy sam został emerytem, jego następca – ks. S. Sojka – okazywał mu również wiele życzliwości i dobroci. Dlatego ks. Stanisław niejednokrotnie  powtarzał, „że życzyłby każdemu odchodzącemu proboszczowi, by miał takiego następcę”.
Ks. dr Stanisław Mlyczyński niewątpliwie pozostanie w pamięci duchowieństwa diecezjalnego i swoich parafian jako bardzo szlachetny i sympatyczny człowiek oraz jako ogromnie gorliwy, taktowny, kulturalny, delikatny i dyskretny kapłan-duszpasterz. Niech Pan okaże mu swoje miłosierdzie i obdarzy go radością Nieba.
„Odmawianie różańca zamyka się modlitwą w intencjach Papieża, by niejako skierować spojrzenie modlącego się na rozległy horyzont potrzeb Kościoła. I właśnie z myślą, by zachęcić do takiej eklezjalnej wizji różańca, Kościół wzbogacił go świętymi odpustami dla tych, którzy go odmawiają w należytej dyspozycji”.
(Jan Paweł II, List Apostolski Rosarium Virginis Mariae, nr 37)
„Sprawą naprawdę wielkiej wagi jest to, by różaniec był coraz bardziej pojmowany i przeżywany jako droga kontemplacji. Dzięki niej, jako uzupełnienie tego, co dokonuje się w liturgii, tydzień chrześcijanina, skoncentrowany na niedzieli, dniu zmartwychwstania, staje się drogą przez tajemnice życia Chrystusa, a On objawia się w życiu swych uczniów jako Pan czasu i historii”.
(Jan Paweł II, List Apostolski Rosarium Virginis Mariae, nr 38)

Autor: Ks. Piotr-M. Gajda (źródło: Currenda styczeń-marzec 2003)

Dobry Pasterz – świadectwo ks. Józefa Bąka
St_Mlyczynski2Przyznam, że tego co tu piszę nigdy głośno nie wypowiadałem nawet przed samym sobą. Różne są motywy napisania tego artykułu między innymi: oczekiwanie ze strony Kościoła, a więc czynię to z posłuszeństwa, nie mniej jednak skłaniają mnie do tego względy osobiste – czuję się w jakiś sposób dłużnikiem zmarłego śp. Ks. Stanisława. Niniejszym zatem spłacam niejako osobisty dług wdzięczności wobec niego.
Przyznam, że gdy zacząłem zastanawiać się co napisać, dużo czasu upłynęło, zanim sięgnąłem po pióro. Trudno jest pisać o człowieku, nawet, gdy się go dobrze znało. Człowiek jest tajemnicą, a kapłan to przecież jeszcze większa tajemnica. Któż ją może poznać do końca? Życie Ks. Stanisława owiane jest tajemnicą, dlatego do niego podchodzę z wielką pokorą. Mogę tylko napisać o tym co mnie w nim urzekło.
Pamiętam jak będąc małym dzieckiem, obserwowałem Ks. Proboszcza Stanisława w różnych sytuacjach, często zadawałem sobie pytanie, takie proste, ludzkie pytanie: „co on tutaj robi?” Nie rozumiałem wtedy tego. Dlaczego on taki mądry, inteligentny, elokwentny, zachwycający mówca „marnuje” się tutaj na prowincji! Przecież z jego zdolnościami można by było zrobić w „świecie” wielką karierę, a on tutaj na tej biednej ziemi borzęcińskiej po prostu jest. Jest znakiem zapytania! Było to dla mnie dziwne, że w naszej borzęcińskiej parafii pracowało tak wielu kapłanów, a tylko jeden on utkwił mi najbardziej w pamięci. Dlaczego? Dopiero teraz uświadamiam sobie to wyrźnie, że jego życie było spalaniem się pośród nas. Czy dla nas? Raczej nie! On nie zatrzymał naszego wzroku na sobie, lecz wskazywał na Tego, któremu poświęcił całe swoje życie.
Mimo wszystko jego życie było tajemnicą. W pamięci mam tylko migawki, które są jakby wycinkami jego życia. Widzę go przed oczami, jak głosi kazanie z ambony, z tej wysoko zwieszonej na filarze borzęcińskiego kościoła. W niej wydaje się jeszcze większy. Jego głos wypełnia całą świątynię, a wszyscy w skupieniu wyłapują każde słowo, które wypowiada. Przy tym ogromne napięcie, jakby działo się coś wyjątkowego. Jakieś Misterium. Tajemnica. Mistrzostwo Słowa. Nie da się tego wyrazić. Nie potrafię już prawie niczego powtórzyć co mówił. Ale, co mnie zachwycało – tak jak on przemawiał, to żaden z kapłanów nie czynił. Zazwyczaj nie rozumiałem jego słów, ale czułem w sercu, że ma rację. W jego prostych słowach zawarta była niezwykle wielka siła przekonywania. Chciało się go słuchać i trzeba mu było przyznać rację. Jego słowa były ogniem, który wypalał serca. Po prostu nie można było tego nie przyjąć. Czuło się jakieś wewnętrzne przymuszenie. Dziś jestem świadom tego, że to była Prawda, którą głosił Chrystus, któremu użyczał swojego głosu. Wiem, że był tylko narzędziem w rękach Ducha Świętego.
st_mlyczynski_4Ponadto Ksiądz Stanisław posiadał w sobie coś, co przyciągało uczniów do niego. Była to niezwykła charyzma, która powodowała, że chciało się być blisko niego, słuchać go, obserwować to, co robi. Miał wielki autorytet u katechizowanych. Miałem to szczęście, że uczył mnie klika lat. Przypominam sobie, że zazwyczaj przyjeżdżał autobusem do Warysia. Zawsze było to dla nas wielkim wydarzeniem. Wszyscy wychodziliśmy po niego na przystanek autobusowy i pod „eskortą” prowadziliśmy go do domu katechetycznego. Z katechezy niewiele pamiętam, ale na pewno była widocznym rysem na mojej duszy. Za to pamiętam, jak czekaliśmy na przerwę, by się wspólnie bawić. Był jak ojciec miedzy nami. Bawił się jak dziecko z nami i co on nie wymyślał wtedy, że aż do tej pory pamiętam te radosne chwile. Stąd katecheza jawi mi się jako zabawa, bo tak do końca nie wiem, czy to była nauka czy jedna wielka przygoda z Bogiem. Po lekcjach odprowadzaliśmy go z powrotem na  przystanek. Zdarzało się, nieraz, że autobus nie dojechał i musiał na piechotę wracać na plebanię te prawie 5 km. Wtedy odprowadzaliśmy go daleko, daleko, aż w końcu zawracał nas z drogi i nalegał, byśmy wracali do domu.
Po szkole średniej, kiedy odkryłem powołanie, nasze drogi życiowe jeszcze bardziej się zeszły. Ale czy one w ogóle się rozchodziły? Tego nie wiem. Bardzo mile wspominam te wspólnie spędzone chwile. W każdym razie będąc klerykiem mogłem być bliżej niego, z tej choćby racji, że podczas wakacji i ferii, był niejako moim przełożonym. Plebania stała się wtedy drugim domem. Dane mi było bliżej go obserwować. Z tego okresu mam wiele wspomnień.
st_mlyczynski_3.gifW mojej pamięci zapisał się między innymi taki obrazek. Kiedyś, już nie potrafię określić kiedy, ani podać bliżej o co to wówczas chodziło, ale wydarzyło się coś moralnie złego w parafii. Sprawa wydaje się na pozór nie istotna. Musiał jednak szukać jakiegoś sposobu trafienia do ludzi. Wówczas zwrócił się do nas kleryków z zapytaniem: „Co my sądzimy na ten temat?” Jak to ludziom powiedzieć? Pamiętam, że mnie to bardzo oburzyło, choć tego nie okazałem na zewnątrz. Pomyślałem sobie – on proboszcz pyta mnie kleryka co ma robić? Nie wiem, co mu odpowiedzieliśmy. Byłem wtedy nie świadomy tego, że to, co czynił, teologia nazywa rozeznawaniem duchowym w celu podjęcia właściwej decyzji. Pamiętam za to, jak wyszedł w niedzielę na ambonę, i tak powiedział, że ludziom to w „piety” poszło, a nikt z kościoła nie wyszedł obrażony. Bo nawet ten, którego to dotyczyło musiał w duszy przyznać, że ma rację. Tak było zawsze w takich sytuacjach. Gdy on coś powiedział, to każdy wewnętrznie był niejako przymuszony tylko stwierdzić – tak, to jest prawda! Teraz, gdy zastanawiam się nad fenomenem jego autorytetu wśród parafian Borzęcina, to ośmielę się powiedzieć, że tak działać, tak przemawiać może tylko Duch Święty, którego Kapłan Stanisław był tylko widzialnym narzędziem. Ludzie odnosili się do niego z wielkim szacunkiem. Nikt nie śmiał na niego złego słowa powiedzieć, bo byłby zaraz wyśmiany.
Tajemnica jego kapłańskiego życia wiąże się z godzinami spędzonymi na osobistej rozmowie z Bogiem. Czuło się jego rozmodlenie. Zresztą, przed Mszą św. przychodził do konfensjonału, by tam się modlić i służyć sakramentem pojednania. Liturgię sprawował pięknie – ona sama przemawiała do głębi serca. Był dobrym pasterzem, który wiązał swe owieczki z Najwyższym Pasterzem i prowadził je do źródeł wody życia. Jego życie to monolit. Nie było w nim rozdźwięku. Zawsze taki sam – autentyczny. O jego cechach charakteru można byłoby dużo mówić. Ale nie o to tutaj chodzi. A z resztą, czy byłoby to do końca możliwe? Raczej – nie. Chcę teraz powrócić do jednego epizodu z jego kapłańskiego życia, który był jego, chyba życiową misją – doskonale spełnioną. Starsi mieszkańcy Borzęcina pamiętają, jak doszło do dramatu, którego skutki były tragiczne i dalekosiężne. Czarna karta historii Borzęcina. O szczegółach nie chcę tutaj pisać, bo mimo upływu czasu, są dla mnie przykre. Były to lata 50-te ubiegłego wieku. Wskutek chorych ambicji i niekontrolowanego przez nikogo przebiegu wydarzeń doszło do tego, że przez pewien czas księża nie mogli swobodnie zamieszkać na plebani. Księża z kościoła narodowego już czekali, aby przejąć parafię. Była to dramatyczna lekcji dla wszystkich i jakieś oczyszczenie dla parafii. Sytuacje wyciszył dopiero Ks. Proboszcz Stanisław Zając, a podzieloną parafię zjednoczył przy Chrystusie Ks. Stanisław Mlyczyński. To była jego zasługa. Wiele go to kosztowało, ale on tych poranionych, podzielonych, nieufnych parafian pokochał takich jakimi byli. Uważał, ten bolesny okres za zamknięty i już nigdy do niego nie wracał. Pocieszał, podnosił na duchu, umacniał wiarę. Mógł go przecież w jakiś sposób wykorzystać, nawet dla celów wychowawczych. Nigdy nie uczynił tego – bo ta nie postępuje Dobry Pasterz. Zawsze z kulturą i taktem odnosił się do swoich owieczek. Niczego nie można mu było zarzucić.
Dobry pasterz nie opuszcza swojej owczarni. Swoją owczarnię bardzo pokochał. Poświęcił jej wszystkie siły i talenty. Chciał być razem z nią do końca. Wola Boża była jednak inna. Przyszedł dzień, który zakończył po 24 latach pięknej pracy kapłańskiej, jego misję w Borzęcinie. Po ludzku był to cios, który jak grom z jasnego nieba uderzył w niego i całą parafię. Nikt się tego nie spodziewał. Bóg, któremu całe życie poświęcił, zapragnął, aby tym razem zostawił ukochany Borzęcin i podjął pracę w parafii NSPJ Tarnowie. Trudna wola – inaczej mówiąc Ogrójec. Wiemy czym dla Jezusa był Ogrójec, kiedy modlił się: „Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty niech się stanie!” (Mt 14,36). Nie pomogły wtedy ludzki płacz, petycje do Ks. Biskupa, ani pytania: „dlaczego?, czy tak musi być?” Ludziom powiedział: „Dajcie spokój”, „wiem, komu zaufałem”. Co czuł, kiedy to mówił? Ile go to kosztowało? Nie wiadomo! Ale taki mały szczegół, niech nam choć trochę uchyli rąbka tajemnicy, co się w nim dokonywało. Właśnie w tych dniach, kiedy on żegnał się z umiłowaną ziemią borzęcińską, miałem możliwość jako diakon pożegnania swojego Ks. Proboszcza przed jego odjazdem z parafii. Przyjął mnie krótko i jak zawsze serdecznie. Ale to, co zobaczyłem, to był widok odrażający. Strzępek człowieka totalnie zdruzgotanego. Nie dało się ukryć na twarzy jego ogromnego cierpienia.
W zasadzie, nie było o czym mówić. Lapidarne słowa. Wymijające odpowiedzi. No i te oczy. Nigdy nie zapomnę jego uciekających przed spojrzeniem oczu, zalanych krwią. To był Ks. Mlyczyński, jakiego nie znałem i nigdy go takiego nie widziałem. Zawsze był pogodny, radosny, pewny siebie, a tym razem zobaczyłem człowieka w agonii. Nie wiedziałem, że można tak wewnętrznie cierpieć dla Jezusa. Tak. To była cena wypełnienia jego woli do końca.
st_mlyczynski_6.gifPrzeszedł do parafii NSPJ w Tarnowie w trudnym dla siebie okresie życia, mając za sobą te 62 lata i przed sobą tą perspektywę, by zaczynać wszystko znowu od nowa. W dodatku budowa kościoła bł. Karoliny i bycie w cieniu wielkiej gwiazdy historii tutejszej parafii – Ks. Infułata Stefana Dobrzańskiego. Mało powiedzieć „być w cieniu”. Później czas pokazał, że gdy Ks. Infułat ciężko zachorował, to Ks. Stanisław z wielką miłością i ofiarnością zajmował się nim podczas długiej i przykrej choroby. Woził go do lekarzy i szpitali – w Zabrzu i w Tarnowie – odwiedzał, pielęgnował i opłacał wszystkie koszty związane z leczeniem. W ciszy, w pokorze, ofiarnej służbie – spalał się dla Jezusa. Był już inny niż Ks. Infułat. Nie był taki popularny jak jego poprzednik. Ale był kapłanem Chrystusa konsekwentnym w działaniu. W czasie jego posługi duszpasterskiej, mogło się zdarzyć, że to, co zarządził jako proboszcz było nie miłe dla kogoś. Jednak jako kapłan realizował wolę Bożą. Dobrze wiemy o tym, że w głosie Kościoła, w głosie proboszcza, który Kościół reprezentuje – słyszymy samego Chrystusa i trzeba nam przyjąć to słowo, choćby wydawało się nam niezrozumiałe, trudne, a nawet przykre. To jest koszt posłuszeństwa Jezusowi.
Dokonując oceny życia Ks. St. Mlyczyńskiego – odwołajmy się do Chrystusowego kryterium rozpoznawania prawdziwych i fałszywych proroków: „poznacie ich po ich owocach” (Mt 6,20). Zanim przemawiają czyny, nie tyle materialne – choć jest ich wiele – co te duchowe: liczne powołania do służby Bożej w parafiach, w których pracował, godziny spędzone w konfesjonale i w kancelarii, katechezy prowadzone w mistrzowski sposób, kazania, co poruszały serca, różańce które miał prawie w każdej kieszeni, no i życie, które odpowiadało głoszonym słowom. Należał do tych proroków Chrystusa, którymi kierował Duch Boży. Był proboszczem na miarę świętości pierwszego proboszcza budowniczego świątyni NSPJ w Tarnowie – błogosławionego Ks. Romana Sitki. Świadczy o tym m.in. głos jego parafian z Borzęcina: „Stoimy bezradni przy twojej trumnie a zarazem zaszczyceni, że połowę swego kapłańskiego życia oddałeś naszej parafii w Borzęcinie, ale serce oddałeś nam całe… Na co dzień żyłeś naszymi potrzebami i troskami. Byłeś dla nas serdeczny jak ojciec, bliski, pochylający się nad ludzką biedą, służący chętnie radą, współczujący, delikatny i uczynny aż do zapomnienia o sobie” (Pani Stanisława Bratko). Księże Prałacie „…dzisiaj stojąc przed tą trumną, przeniknięci żalem słyszymy Twój głos – głos Twoich kazań, którymi utwierdzałeś nas w wierze, przenikałeś ludzkie serca, kruszyłeś te najbardziej zatwardziałe i przywracałeś je Bogu (…). Twoje życie to służba Bogu i człowiekowi, to realizacja przykazania miłości bliźniego. Dzisiaj, pamiętając o Twoich dokonaniach, składamy Ci hołd i podziękę…” (Pan Tadeusz Duda). Ten hołd w sposób majestatyczny odbył się przy trumnie zmarłego Ks. Stanisława. Parafianie „szczególne wyrazy wdzięczności okazywali mu w dniach poprzedzających pogrzeb. Trumny z jego śmiertelnymi szczątkami, po przeniesieniu do kościoła, nie pozostawili samej nawet na chwilę. Przeszło obok niej setki, setki parafian, wielu spośród nich w geście pożegnania kładło rękę na trumnie, inni całowali stułę opasującą trumnę, na znak podziękowania…”
(z przemówienia pożegnalnego Ks. Prałata Stanisława Sojki).

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERAKs. Stanisław kochał Jezusa. Kochał Jego Matkę. Kochał również nas, dlatego nawet po śmierci uśmiecha się miło do nas na zdjęciu, ze swego grobu, o którym słyszy się wśród jego bożęcińskich parafian, że powinien znajdować się w Borzęcinie.
Ostatecznie serce Ks. Stanisława pękło jak powiedział w pożegnalnej mowie jego brat, Ks. Franciszek Mlyczyński, pękło z miłości do Jezusa i Jego Matki upodabniając się do Serca Jezusowego. Księże Prałacie Stanisławie – do zobaczenia w niebie!

Autor: Ks. Józef Bąk

Komentowanie jest wyłączone